eOstroleka.pl
Ostrołęka, TYLKO U NAS

Ks. Radosław Kubeł: "Nie chcę być kapłanem z przypowieści o Samarytaninie" [NASZ WYWIAD]

REKLAMA
zdjecie 2232
zdjecie 2232
Ks. Radosław Kubeł z chłopcem z Kijowa, który mimo ciężkich chwil radował się... z uratowanej myszki (fot. Grupa Ratownicza Nadzieja)Ks. Radosław Kubeł z chłopcem z Kijowa, który mimo ciężkich chwil radował się... z uratowanej myszki (fot. Grupa Ratownicza Nadzieja)
REKLAMA

Grupa Ratownicza Nadzieja, którą kieruje pochodzący z Ostrołęki ks. Radosław Kubeł, obecnie proboszcz parafii pw. Bożego Ciała w Łomży, aktywnie uczestniczyła w pomocy uchodźcom przy granicy z Ukrainą. W rozmowie z naszym portalem kapłan opowiada o tym, co zobaczył podczas medycznej misji w Przemyślu. To obrazy, które zostaną w pamięci na długo: wyczerpani długą drogą ludzie, łzy, ale także uśmiechy dzieci i mnóstwo osób chętnych do pomocy drugiemu człowiekowi. Zapraszamy do lektury.

eOstroleka.pl: Jest ksiądz proboszczem dużej parafii w Łomży, a jednak w ostatnich dniach był ksiądz przy granicy, tam gdzie potrzebujący z Ukrainy. Dlaczego ksiądz chciał osobiście uczestniczyć w misji Grupy Ratowniczej Nadzieja?

Ks. Radosław Kubeł: Takie historyczne chwile nie należą do częstych. Jestem zawodowym ratownikiem medycznym. Będąc kapłanem, wykonuję także powołanie do niesienia pomocy. Moi współpracownicy, księża wikariusze, są w stanie mnie na kilka dni zastąpić, a ja mogę pomagać na granicy. Zauważyliśmy, że na granicy jest wielu wolontariuszy, wiele służb, ale zawodowych medyków siłą rzeczy nigdy nie będzie zbyt wielu, bo pracują w swoich zakładach leczniczych. Tam są potrzebni codziennie i to zrozumiałe.

Jako Grupa Ratownicza Nadzieja jesteśmy w stanie wystawić zespół ratownictwa medycznego, w skład którego wchodzą ratownicy medyczni. Dlatego uznałem, że moja parafia sobie poradzi, a ja będę mógł w ten sposób pomóc tym, którzy tej pomocy akurat w tym czasie bardzo potrzebują. Nie chcę być kapłanem z przypowieści o Samarytaninie.

Jak wyglądała Wasza praca na granicy?

Wystawialiśmy zespół ratownictwa medycznego na przejściu kolejowym w Przemyślu. Nasza praca odbywała się w rytm przyjeżdżających pociągów. Każdy pociąg przywoził od kilkuset do nawet 2 czy 3 tysięcy ludzi. Tam były osoby w różnym stanie, spędzały nawet po kilkadziesiąt godzin w podróży pieszej, potem w tych pociągach. Były to osoby starsze, często schorowane, z zaostrzeniem różnych chorób przewlekłych, mające problem z poruszaniem się czy wręcz w ogóle nie poruszające się po tak długiej podróży.

Obok służb, które działały tam bardzo sprawnie, my mogliśmy jako ratownicy medyczni służyć ambulansem i pomocą w punkcie medycznym zorganizowanym przez Polski Czerwony Krzyż. Wsparliśmy go naszym zespołem, współpracując z lekarzami i pielęgniarkami PCK. Akurat się dobrze uzupełniliśmy, zresztą z koordynatorami i służbami PCK współpracujemy od dawna.

Jakie były najczęstsze dolegliwości osób, które docierały do Polski tymi pociągami? Czy pomocy medycznej wymagały także dzieci?

Jeżeli w ciągu kilkudziesięciu godzin naszej pracy przetoczyło się tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi, to mamy duże spektrum chorób czy urazów. Oczywiście nie zajmujemy się leczeniem, a udzielaniem pierwszej pomocy, a ona dotyczyła zarówno dzieci, jak i osób starszych. Dużo dzieci było przemęczonych, odwodnionych. Mieliśmy nawet przypadek chłopca kilkuletniego, który w czasie podróży pociągiem doznał zatrzymania krążenia. Na szczęście udało się pasażerom zreanimować go w czasie podróży, natomiast trafił na peron w niestabilnym stanie.

Bardzo dużo odparzeń i otarć u dzieci. Także osoby starsze, które zdejmowały obuwie po raz pierwszy od dwóch czy trzech dni. Warunki w pociągach były bardzo ciężkie: na 500-600 miejsc przyjeżdżało 2-3 tysiące osób. Te osoby jechały czasami po 20-30 godzin w niesamowitym ścisku…

W pociągach było bardzo gorąco, gdyż specjalnie podnoszono temperaturę, żeby małe dzieci nie wychłodziły. Były to warunki trudne do zniesienia dla osób starszych. Sporo było też przeziębień u dzieci, chorób dróg oddechowych.

Na pewno było też sporo wzruszeń tam na miejscu. Czy jest jakaś sytuacja, którą ksiądz zapamięta na długo?

Każda godzina obfitowała we wzruszające sceny. Nie mieliśmy czasu na to, by się zatrzymywać nad tymi sytuacjami, ale było bardzo dużo łez, wzruszeń ze strony kobiet, matek wysiadających z pociągu. Często wysiadały one z dziećmi na rękach, nie miały wózków, więc stawały z boku peronu, płakały. Często jak pociąg wjeżdżał na peron, to widzieliśmy ocierające łzy z oczu kobiety.

A z drugiej strony dzieci niezwykle zmęczone, ale na swój sposób szczęśliwe. Wybiegały na peron, na teren dworca, bawiły się, śmiały. Też okazywały nam, jako ratownikom, bardzo dużo wdzięczności. Staraliśmy się uśmiechać, rozmawiać. Te dzieci w jakiś sposób odzyskiwały wiarę w ludzi, chciały się przytulać, dziękowały, machały. Widać było, że przeżyły coś trudnego, natomiast my im dajemy poczucie bezpieczeństwa.

Zapadł mi też w oczy widok młodego wolontariusza mieszkającego w Polsce, Ukraińca. Myślę, że 15-letni chłopak o takim promiennym uśmiechu. W kamizelce odblaskowej, jako wolontariusz, stał przy drodze uchodźców i przy każdym dziecku, które zobaczył, kucał, uśmiechał się promiennie, patrząc w oczy i dawał zabawki, słodycze. Do każdego dziecka zagadywał po ukraińsku. Nie odpuścił, dopóki to dziecko się nie uśmiechnęło. To było bardzo wzruszające.

Spotkaliśmy też chłopca, chyba z Kijowa, który pochwalił się nam ukrytą pod kapturem białą myszką. Była jego całym szczęściem i powodem radości.

Natomiast dopiero w drodze powrotnej i następnego dnia do nas, jako do ratowników, zaczęły docierać te sceny, te emocje. I wtedy zrobiło się nam naprawdę ciężko na sercu.

Czego najbardziej potrzeba tych ludziom z Ukrainy?

Im potrzebny jest dach nad głową. Państwo polskie, samorządy i organizacje społeczne wszystko im zapewniły, przynajmniej tam, gdzie byliśmy. Nie brakowało naprawdę niczego. Praca wolontariuszy, donoszenie ciepłych posiłków, koców, środków czystości, zabawek, wózków dziecięcych - to wszystko było od ręki gotowe. Mrówcza praca, wszystkie służby pracujące ramię w ramię. Mógłbym wymienić wszystkich: pracowników kolei, ratowników, strażaków, policjantów, żołnierzy WOT, pograniczników, pracowników Urzędu Celno-Skarbowego. Oni w tym rynsztunku bojowym przenosili dzieci czy osoby starsze. Zapewniali bezpieczeństwo.

To było coś chwytającego za serce, oni na tej granicy otrzymali wszystko, co mogli otrzymać. Natomiast teraz potrzebny jest im dach nad głową i oddech. Te osoby muszą odpocząć, dojść do siebie. Dla mnie poruszające jest to, że nie ma u nas obozów dla uchodźców, a wszyscy na naszym terenie trafiają do rodzin. To jest piękne i poruszające, bo chyba nie będzie lepszej atmosfery, żeby dojść do siebie, jak pod jednym dachem z polską rodziną.

Wyjeżdżacie wkrótce na kolejną misję. Jak można pomóc Grupie Ratowniczej Nadzieja?

Wczoraj miałem rozmowę z osobą, która przyniosła do parafii ofiarę na pomoc. Rozmawiałem z nią dłuższy czas. Ta pani powiedziała mi, że dopiero teraz zrozumiała, w czym tkwi siła organizacji pozarządowych. Grupa Ratownicza jest stowarzyszeniem, mamy struktury, uwarunkowania prawne, ale też organizacyjne, miejsca, pojazdy, pracowników i wolontariuszy. Wiadomo, że ludzie na co dzień mają rodziny, pracują, są zajęci. A struktura takich organizacji jak Nadzieja jest elastyczna i daje możliwość szybkiego oraz celowego reagowania: rozpoznajemy potrzeby, organizujemy pomoc i staramy się ją dostarczyć bądź zrealizować działania bez zbędnego narzutu administracji czy biurokracji. Nasza struktura zarządzania jest bardzo prosta: prezes stowarzyszenia osobiście wyjeżdża do działań.

To zapewne ksiądz?

(Uśmiech). Podobnie czyni koordynator jednostki, jak i kierownicy oddziałów. Jestem wdzięczny całej naszej kadrze i wolontariuszom. Wracając zaś do pomocy, te masowe zbiórki różnych rzeczy nie zawsze są trafione. Rozumiem, że wiele osób chce pomóc, w jakiś sposób dać upust temu pięknemu pragnieniu. Jako ratownicy mamy już spore doświadczenie w działaniach pomocowych. Dlatego pierwsza nasza misja była niejako rozpoznawcza: pojechaliśmy sprawdzić, „rozpoznać bojem” co jest potrzebne na granicy. Teraz chcemy jechać z tym, co uważamy za istotne do przekazania. Uzbieraliśmy sporo wózków inwalidzkich i wózków dziecięcych dla osób przybywających do Polski. Chcemy jeszcze dokupić środków medycznych. Potrzebna będzie także pomoc w dalszej perspektywie czasu dla osób, które pozostają na miejscu w naszym regionie. W zasadzie nie musimy prosić nikogo o wsparcie: darczyńcy sami wspierają nasze działania widząc w internecie co czynimy na co dzień.

Darowizny na konto czy długofalowe wsparcie nas przez 1% podatku powoduje, że możemy utrzymywać jednostkę w gotowości, jak również natychmiast realizować działania. Jesteśmy gotowi, mamy chętnych ludzi. Już w sobotę przygotowujemy znowu wyjazd tam gdzie jesteśmy potrzebni zgodnie z naszym motto: „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek!”.

Wasze opinie

STOP HEJT. Twoje zdanie jest ważne, ale nie może ranić innych.
Zastanów się, zanim dodasz komentarz
Brak możliwości komentowania artykułu po trzech dniach od daty publikacji.
Komentarze po 7 dniach są czyszczone.
Kalendarz imprez
kwiecień 2024
PnWtŚrCzPtSoNd
dk1 dk2 dk3 dk4 dk5 dk6 dk7
dk8 dk9 dk10 dk11 dk12 dk13 dk14
dk15 dk16 dk17 dk18 dk19 dk20 dk21
dk22 dk23 dk24 dk25 dk26 dk27 dk28
dk29 dk30  1  2  3  4  5
×