eOstroleka.pl
Polska,

Aleksandra Rybińska: „Polska bez Macieja Rybińskiego, to Polska, w której czegoś brakuje”

REKLAMA
zdjecie 1171
zdjecie 1171
fot. Gazeta Polska Codziennie fot. Gazeta Polska Codziennie
REKLAMA
Gazeta Polska Codziennie: - Rodzice poznali się na schodach do redakcji „Ekspresu Wieczornego”. Mama zauważyła, że tata ma takie same jak ona jaskrawożółte skarpetki. Zagadała do niego - z Aleksandrą Rybińską, córką Macieja Rybińskiego, rozmawiają Samuel Pereira i Dawid Wildstein.


Jak Pani widzi Polskę bez Macieja Rybińskiego?

- To Polska, w której czegoś brakuje. Brakuje taty felietonów, tego specyficznego sposobu komentowania rzeczywistości. Tata miał trafne i przenikliwe obserwacje. Wielu ludzi pisze do mnie i mamy, że tęsknią za jego ocenami i komentarzami. Czegoś im brak.

Co może Pani powiedzieć o zbiorze felietonów Macieja Rybińskiego, opublikowanych w niedawno wydanej książce?

- Wydaliśmy książkę „Ryba Ludojad”, tak się nazywał cykl felietonów taty w „Rzeczpospolitej”. To są felietony z 2008, 2009 roku. Zamieściliśmy te, które są najciekawsze, które do dziś są aktualne, które nie straciły swojej mocy rażenia. W Polsce niewiele się zmieniło, felietony te nadal równie dobrze opisują rzeczywistość. Co więcej, zależało nam, żeby ten zbiór szybko wydać.

Nie wiadomo, czy „Rzeczpospolita” po zmianie właściciela równie chętnie wydałaby tę książkę. Jak wspomina Pani swojego ojca?

- Tatę wspominam jako człowieka bardzo pozytywnego, uśmiechniętego. Był optymistą, w każdym razie na zewnątrz. Nie dawał się wprowadzić w depresję przez stan państwa, stan Polski. Wielu ludzi mówiło o tacie, że był takim smutnym Stańczykiem, obserwującym toczący się bal. Tak, tato czuł ten smutek, rzeczywiście czasami był zrozpaczony tym, jak ten kraj się rozwija, w jakim stanie jest polskie państwo. Zawsze jednak obracał to w żart. Potrafił zachować optymizm. Powiedział kiedyś: „Żartujcie, śmiejcie się z rzeczywistości, bo to jest zawsze lepsze od łez...”.

Taki tytuł miał ostatni felieton.

- W tym ostatnim felietonie podsumował swoją postawę. Mówił: „Trzeba się śmiać z tej rzeczywistości, bo co nam pozostaje?”.

Broń humoru bywa bronią tych, którzy nie mogą już inaczej walczyć. Nie odnosi Pani takiego wrażenia?

- Na pewno wiem, że tata przed śmiercią był trochę zdeprymowany. Myślę, że po prostu czuł się zmęczony. Pisanie felietonów i komentowanie to jest toczenie bitwy. Kiedy ta rzeczywistość mimo wszystko się nie zmienia, kiedy człowiek widzi, że co chwilę pojawiają się te same rzeczy, patologie, świństwa, to w pewnym momencie może się zrobić smutno. Potem jednak zawsze tryskał optymizmem. Nie był kimś, kto chodziłby załamany. Uważał się za stoika.

Jakie cechy musiałby mieć ktoś chcący naśladować Pani ojca? Jak zostać Rybą?

- Po pierwsze trzeba w życiu coś przeżyć, czyli trudno jest być Rybą, mając 25 lat. „Ryba” czerpał ze swojego życiowego doświadczenia. Był tam i PRL, i emigracja, i wolna Polska. W końcu „Ryba” nie był najmłodszy. Trzeba więc coś przeżyć. Trzeba interesować się przeszłością. Tata uważał, że nie można komentować tego, co jest dziś, nie znając historii. Żeby być „Rybą”, trzeba mieć poczucie humoru. Tata mówił, że jak się nie ma poczucia humoru, to nie można pisać felietonów, najwyżej nekrologi. No i w końcu, co może jest najważniejsze, a czego dziś tak brakuje, trzeba być bardzo odważnym. Oczywiście były pewne wydarzenia, które tatę poruszały, wywołując dużą frustrację. Na przykład ewidentne kłamstwo. Zwłaszcza sytuacja, gdy tata widział, że mimo oczywistej nieprawdy kłamstwo dalej jest powielane, np. przez elity polityczne. Wtedy potrafił trochę mocniej przyłożyć. Natomiast wychodził zawsze z założenia, że jego felietony nie mogą być ad personam. Nigdy nie obrażał osobiście - odnosił się do felietonu, nie do autora.

Jak Pani myśli, jak po 10 kwietnia 2010 r. opisywałby rzeczywistość Maciej Rybiński?

- Jest mi bardzo trudno powiedzieć, jak ojciec by to przeżył. Myślę, że strasznie by się załamał. Łączyła go przyjaźń z Lechem Kaczyńskim, bliska więź. Bardzo tata Prezydenta szanował, uważał go za naprawdę świetnego polityka, do którego było mu blisko ideowo. Dlatego „Ryba” byłby bardzo wstrząśnięty, szczególnie tym, co teraz dzieje się po Smoleńsku. Nie wiem, jak on by to komentował, czy potrafiłby zachować poczucie humoru w obliczu tego wszystkiego.

Mówiła Pani, że wydanie tego zbioru felietonów nie jest tylko hołdem dla Pani ojca, ale jest pewną formą zapełnienia luki. Jak ocenia Pani dzisiejszą satyrę polityczną?

- Powiem tak: tata uważał, że felietonista musi być odważny i jak ryba płynąć zawsze pod prąd. Dla mnie cała publicystyka, felietony - czego dziś jest pełno - które kręcą się wokół tego, żeby wchodzić, za przeproszeniem, w tyłek temu lub tamtemu, jest bezcelowa. Ja tego nawet nie czytam. Myślę, że może nastały ciężkie czasy dla felietonistów. Nie chcę powiedzieć PRL-bis, ale taki późny Gierek... Taką próbę „ustawienia się” z władzą osobiście uważam za żałosną. Nie chcę tu oceniać motywacji innych ludzi. Oczywiście jest to smutne, bo w czasach, gdy tak wiele się dzieje, ta dziedzina powinna się rozwijać. To, że satyra polityczna nie kwitnie, to jest najsmutniejsze świadectwo, które można wystawić tej rzeczywistości. Może to jest związane z brakiem wolnych mediów, miejsc, gdzie można tę satyrę uprawiać? Tych ludzi jest trochę, jednak ci ludzie mają ograniczone pole działania. Gdzie ci ludzie mają pisać, gdzie mają występować? W Internecie? Nie ma nic…

Wywiad ukazał się w weekendowym wydaniu „Gazety Polskiej Codziennie”.


[źródło: Gazeta Polska Codziennie]
Kalendarz imprez
kwiecień 2024
PnWtŚrCzPtSoNd
dk1 dk2 dk3 dk4 dk5 dk6 dk7
dk8 dk9 dk10 dk11 dk12 dk13 dk14
dk15 dk16 dk17 dk18 dk19 dk20 dk21
dk22 dk23 dk24 dk25 dk26 dk27 dk28
dk29 dk30  1  2  3  4  5
×