Podostrołęcki Łęg był przed laty świadkiem niewyobrażalnej zbrodni. Brutalne zabójstwo rodziny Kurpiewskich wstrząsnęło regionem w 1920 roku.
Do masowych morderstw o charakterze kryminalnym dochodzi bardzo rzadko, lecz w naszym regionie takie przypadki się zdarzały. W grudniu 1974 r. w Pełtach (gm. Myszyniec), zamordowana została 6-osobowa rodzina, a jednego ze sprawców skazano na karę śmierci. Lecz to nie jedyna tego typu zbrodnia. Inna miała miejsce ponad pół wieku wcześniej.

Zbrodnia w Pełtach 1974 r. Sześć osób zabito z zimną krwią. Jeden ze sprawców dożył starości
To była zbrodnia, która na lata zapadła w pamięci mieszkańców naszego regionu. W grudniu 1974 roku w Pełtach, dziś gm. Myszyniec, wymordowano sześcioosobową rodzinę D. Za zbrodnią stali Eugeniusz i…
Doszło do niej 6 stycznia 1920 roku w Łęgu koło Ostrołęki. Pod osłoną nocy w brutalny sposób wymordowana została trzyosobowa rodzina Kurpiewskich: 70-letnia Teofila; jej 40-letni syn Franciszek oraz 16-letni wnuk Stanisław.
Rewizja przyniosła efekt
Od początku podejrzewano, że zabójców było trzech i że zbiegli oni w kierunku Warszawy. Dlatego też dochodzenie częściowo poprowadzone zostało również przez warszawskich śledczych.
Szybko przyniosło one efekty. Śledczy zarządzili rewizję w mieszkaniu Franciszka Łączyńskiego przy ulicy Tarchomińskiej 3 na Pradze. Łączyńskiego w domu nie było, a jego żona Stefania wyjaśniła, że wyjechał on "na prowincję". Był tam za to Szczepan Słowikowski - żołnierz-dezerter, który został od razu aresztowany.
W czasie rewizji w mieszkaniu i na strychu znaleziono narzędzia zbrodni z Łęgu, m.in. raszplę szewcką.
Ukrywał się - do czasu
Po tym, jak zatrzymano Słowikowskiego, śledztwo stanęło w martwym punkcie. Wszystko dlatego, że pozostali mordercy wiedzieli, że śledczy drepczą im po piętach i skrupulatnie wybierali kryjówki.
Jako głównego sprawcę wytypowano wspomnianego już Łączyńskiego. Ten jednak bawił się w kotka i myszkę z organami ścigania. Kiedy policja wkraczała do jego domu, potrafił ukrywać się w piwnicach, komórkach, a nawet w beczkach lub też po prostu uciekać. W jednym z przypadków opuścił się po lince z pierwszego piętra i przeskoczył przez parkany.
- Żywcem się nie dam! - miał mówić Łączyński swoim znajomym.
W końcu jednak został otoczony w mieszkaniu niejakiej Sokołowskiej przy ul. Wiosennej 10 w Warszawie. Kiedy policjanci zapukali do drzwi, Łączyński próbował dać dyla przez okno, ale zobaczył lufy rewolwerów i się cofnął. Już po chwili był w rękach wywiadowców.
Zabijanie sprawiało mu przyjemność
Trzecim zbrodniarzem okazał się Jan Bałkiewicz. Po dokonaniu morderstwa wstąpił do wojska, by w ten sposób zatrzeć ślady. Zatrzymano go przy udziale żandarmerii. To właśnie Bałkiewicz miał być najbardziej okrutnym mordercą i dokonywać zbrodni dla przyjemności, którą sprawiały mu jęki zabijanych. Policjantom opowiadał o morderstwie w Łęgu ze spokojem i ze szczegółami, dotyczącymi nawet najbardziej wrażliwych momentów.
Motyw zbrodni miał być rabunkowy, sprawcy ukradli pieniądze. Później zostali oddani pod sąd doraźny, a ich los pozostał nieznany. Swoją drogą, ciekawe to były czasy - ochrona danych osobowych nie istniała i wszyscy z gazet mogli dowiedzieć się, kto tak naprawdę jest przestępcą.