Galeria Bursztynowa – największe centrum handlowe w regionie. Wokół mnóstwo wybrukowanej przestrzeni i setki idealnie wymalowanych linii, tworzących ogromny, wygodny parking, na którym znalezienie wolnego miejsca graniczy z pewnością, a nie z cudem. A jednak, dla pewnej grupy kierowców, te kilkadziesiąt metrów spaceru stanowiło barierę nie do pokonania. Przez długi czas obserwowaliśmy tam kuriozalne zjawisko: podczas gdy legalne miejsca świeciły pustkami, chodnik tuż przed wejściem głównym zamieniał się w dziki parking. Auta porzucano na „drzwiach”, zastawiano przejścia dla pieszych, a wygoda jednego “cwaniaka” bezpardonowo taranowała bezpieczeństwo wszystkich innych.
Przez lata przed Galerią Bursztynową obserwowaliśmy fascynujący, choć groźny spektakl pod tytułem: „Ja tylko na chwilkę”.
Scenariusz był zawsze ten sam. Kierowca, ignorując dziesiątki wolnych, darmowych i – co kluczowe – legalnych miejsc na ogromnym parkingu, postanawiał, że jego auto zasługuje na specjalne traktowanie. Parkowanie odbywało się więc metodą „na drzwi”. Najlepiej tak blisko wejścia, by fotokomórka otwierała wrota galerii jeszcze zanim kierowca zdążył zgasić silnik.
Zasłonięte przejścia dla pieszych? Nieważne. Zagrożenie dla wchodzących rodzin z dziećmi? Szczegół. Najważniejsze, że „król szos” nie musiał nadwyrężać swoich sił witalnych spacerem.
Zarządca obiektu przez długi czas toczył z tym zjawiskiem walkę, która przypominała zmagania Don Kichota z wiatrakami. Sypały się mandaty, przyjeżdżały służby, upominano i proszono. I co? I nic. Dla grupy niepokornych kierowców mandat był widocznie tylko dodatkową opłatą za bilet w strefie VIP, którą sami sobie wyznaczyli na chodniku. Lenistwo i poczucie bezkarności wygrywały z przepisami i zdrowym rozsądkiem.
Aż w końcu miarka się przebrała.
Dziś, patrząc na wejście do galerii, widzimy nowy element krajobrazu. Nie są to lśniące maski samochodów zaparkowanych przed głównym wejściem, ale słupki. Metalowe, solidne, nieme dowody na to, że z ludzką głupotą nie wygra się prośbą, lecz jedynie twardą przeszkodą.
Zapanował porządek. Piesi odzyskali poczucie bezpieczeństwa, a wejście główne przestało przypominać tor przeszkód. Skończyła się parkingowa samowola, a zaczęła normalność.
Jest w tym jednak łyżka dziegciu, która psuje smak tego zwycięstwa. To smutna refleksja nad nami samymi. Bo przecież te słupki to nie tylko element infrastruktury. To pomnik naszej nieodpowiedzialności. Zarządca obiektu musiał ponieść koszty i oszpecić nieco przestrzeń fizycznymi barierami tylko dlatego, że grupa dorosłych ludzi, posiadających prawo jazdy, nie potrafiła zrozumieć, że chodnik służy do chodzenia, a parking do parkowania.
Okazuje się, że w starciu: kultura osobista kontra wygoda, ta pierwsza przegrywa walkowerem, dopóki na drodze tej drugiej nie stanie solidny, metalowy słupek.








1
2
19
20