Niedzielne popołudnie w tej spokojnej miejscowości z pewnością nie należało do nudnych. Na terenie jednej z prywatnych posesji rozegrał się bowiem spektakl godny filmów akcji klasy B – z tą drobną różnicą, że tutaj efekty specjalne były całkiem realne. I bardzo gorące.
W roli głównej: samochód osobowy, który – jak się okazało – nie był gotów na taką dawkę emocji. Auto doszczętnie spłonęło po tym, jak jego właściciel postanowił urządzić sobie mały pokaz ekstremalnych możliwości pojazdu. Miejsce akcji? Prywatny teren, więc "wolnoć Tomku w swoim domku" – przynajmniej do czasu, aż pojawią się płomienie.
Jak relacjonuje jeden z naszych Czytelników:
Ryk silnika słyszalny był ze znacznej odległości, można było przewidzieć, że tak ta zabawa się skończy.
Samochód zapalił się w wyniku – delikatnie mówiąc – zbyt intensywnego traktowania. Czyżby właściciel pomylił swój samochód z rajdowym potworem? Niestety, technika nie wytrzymała. Kierowcy na szczęście udało się opuścić pojazd, zanim ogień objął go całkowicie.
Na miejscu interweniowało kilka jednostek straży pożarnej, w tym również niezawodni strażacy ochotnicy z Kunina, którzy szybko uporali się z żywiołem. Choć auto nie nadaje się już do niczego – poza wspomnieniami (i może prezentacji skuteczności lokalnych strażaków) – najważniejsze, że nikomu nic się nie stało.
Morał? Ekstremalna jazda może dostarczyć emocji, ale też... ognistych konsekwencji. Szczególnie wtedy, gdy samochód nie podziela pasji właściciela do adrenaliny.