Miłość dziecka do matki jest siłą, która potrafi przenosić góry, łamać stalowe kraty i przezwyciężać niemożliwe. Wydaje się, że to miłość bezgraniczna i idealna. Ale tego wieczoru ta świętość została zhańbiona.
Był 14 maja 1980 roku. Milicjant z posterunku w Szelkowie pisze notatkę dotyczącą interwencji, na jaką pojechał dzień wcześniej. Około godziny 22:50 dyżurny wysłał go do miejscowości Chyliny Leśne, gdzie odnaleziono zwłoki kobiety. Tak zaczyna się historia niezwykle brutalnego mordu, którego ofiarą padła staruszka mieszkająca z synem i dwoma wnukami.
"To było działanie innej osoby"
Po przybyciu na miejsce milicjanci zobaczyli leżące na łóżku zwłoki starszej kobiety z wyraźnymi poparzeniami, jak również z popalonymi ubraniami i bielizną. Jednocześnie, w palenisku w kuchni nie było żadnych śladów. Od razu zaczęto podejrzewać, że staruszka została celowo podpalona. O godzinie 23:30 rozpoczynają się oględziny miejsca odnalezienia zwłok. Budynek mieszkalny jest drewniany, kryty słomą. Na posesji znaleziono też rannego psa. Biorąc pod uwagę fakt, że doszło do morderstwa, to również wzbudziło podejrzenie śledczych.
W środku na kuchni stał czajnik, przykryty pokrywą, częściowo wypełniony wodą. Na miejscu zdarzenia zabezpieczono dwa trampki, z czego jeden z butów był częściowo spalony. Na łóżku ułożone są zwłoki seniorki: - Zwłoki te są popalone na całym ciele powierzchniowo, nogi podkurczone do góry, a zwłoki są w ogóle na wznak. Prawa ręka jest zgięta w łokciu, natomiast lewa jest ułożona wzdłuż tułowia. Ponadto na łóżku jest pierzyna, prześcieradło oraz siennik wypełniony słomą, wszystkie te przedmioty są koloru czarnego, brudne. Pod łóżkiem widoczna jest leżąca na podłodze słoma, jedna para butów oraz kawałek szmaty.
W domu leży też portfel, a w nim znajduje się dowód osobisty denatki. To ponad osiemdziesięcioletnia Marianna Z. Pierwszym przesłuchiwanym jest syn zmarłej, Feliks Z. Zeznaje on, że około godziny 7:00 wyszedł z domu i udał się do Makowa Mazowieckiego. Mówi, że kiedy wychodził, jego matka pozostawała w domu wraz z jego dwoma synami. Starszy z synów miał również zaraz wyjść do pracy na budowie w Makownicy. Feliks Z. twierdził, że sam w ciągu dnia udał się na tę samą budowę, a w domu był około 20:00.
- Kiedy przychodziłem do domu, wyszedł syn i krzyknął abym szybciej szedł, gdyż babka, to znaczy moja matka, leży przy kuchni i ma spaloną odzież - opowiadał Feliks. - Kiedy wszedłem do mieszkania, zobaczyłem swoją matkę leżącą na podłodze przy kuchni. Matka ubrana była w sukienkę oraz bluzkę, które były spalone. Zobaczyłem, że ma popalone ciało.
„Matka moja od około 1,5 roku leży w łóżku i wstawała tylko za potrzebą. Nie zauważyłem, aby było palone w palenisku w kuchni. Rano, wychodząc z domu, nie rozpalałem ognia” - dodawał syn ofiary.
Kiedy wszyscy byli już w domu, mieli przenieść zmarłą kobietę na łóżko. Feliks stwierdził, że później poszedł zadzwonić po milicję. - W czasie mojej nieobecności któryś z synów zmiótł podłogę, również w miejscu, gdzie leżała moja matka. W tym miejscu przy kuchni, gdzie znajdowały się zwłoki matki, zmiecione były śmiecie razem z wiórami i po zmieceniu podłogi przez któregoś z synów zostało wszystko pomieszane - stwierdził.
Feliks zeznał, że jego matka nie dawała żadnych znaków życia. Powiedział, że staruszka „nie mogła sama tego zrobić.
- Według mnie, to było działanie innej osoby.
"Chodź do domu, bo..."
Młodszy syn Feliksa, uczeń szóstej klasy szkoły podstawowej, opowiada milicjantom, jak 13 maja wyglądał z jego perspektywy. Twierdzi, że został sam z babcią, której około godziny 10:00 miał dać kromkę chleba z masłem.
- Zjem później - powiedziała Marianna, każąc wnukowi położyć chleb na stole.
Następnie 15-latek miał udać się rowerem do swojego trzy lata starszego brata, który w tym czasie pracował na budowie obory. Ale po drodze spotkał znajomych, którzy jechali po słomę do wsi Kaszewiec, więc pojechał razem z nimi. Do domu, jak twierdził, wrócił około godziny 20:00. To, co zobaczył w domu, zszokowało go.
- Po dojechaniu razem z Januszem wszedłem do mieszkania i zobaczyłem, że babka leży przy kuchni od strony drzwiczek paleniska, na śmieciach, które były tam umieszczone. Widząc to wystraszyłem się i wybiegłem z mieszkania. Zobaczyłem, że do domu idzie mój ojciec, więc powiedziałem mu, że babka leży przy kuchni. Ojciec poszedł do mieszkania, a ja pobiegłem do sąsiada. Dopiero później, kiedy poszedłem do mieszkania, zobaczyłem, że babka ma popalone ubranie i nie daje żadnych znaków życia. Następnie babkę przenieśliśmy na łóżko, po czym ojciec udał się do telefonu powiadomić milicję. Kiedy ojciec wyszedł z mieszkania, ja zamiotłem podłogę i śmieci zgarnąłem na to miejsce, gdzie leżała babka.
Starszy z synów Feliksa Z., 18-latek, zeznał, że około 7:00 wyszedł z domu i udał się na budowę do Makownicy. Tam miał pracować do godziny 19:45, a następnie poszedł do znajomego oglądać telewizję. W tamtych czasach telewizor nie był powszechnym sprzętem w każdym domu, więc każda okazja do obejrzenia meczu, jak w tym przypadku, była na wagę złota. Tym bardziej, że tego dnia reprezentacja Polski grała na wyjeździe z Republiką Federalną Niemiec. Biało-czerwoni przegrali ten mecz 1:3, a honorowego gola dla reprezentacji Polski zdobył Zbigniew Boniek.
- Około 20:00 przyszedł mój brat, który powiedział: „chodź do domu, bo leży babka spalona”. Gdy dochodziłem do domu, to już wchodziły kobiety - opowiadał starszy z braci Z., wymieniając trzy nazwiska. - W domu zastałem też ojca. Zauważyłem, jak przy kuchni na lewym boku twarzą zwróconą do podłogi leżała babka. Ubranie babki było prawie spalone.
18-latek opowiedział milicjantom, że to obecne w domu kobiety ze wsi miały powiedzieć, że lepiej położyć zmarłą na łóżku, dlatego tak zrobili. Dodał też, że podłogę zamiótł jego młodszy brat.
Już 14 maja starszy sierżant z komendy Milicji Obywatelskiej w Ostrołęce w obecności lekarza z Makowa Mazowieckiego wypisuje protokół oględzin zwłok. - Na łóżku w mieszkaniu leży ułożona na wznak - piszą funkcjonariusze, wskazując, że zmarła ma podkurczone nogi, a głowę odchyloną do tyłu. - Resztki spalonego ubrania z tkaniny bawełnianej koloru białego i zielono-niebieskiego.
- Do wykonania sekcji zwłok nie można ustalić przyczyny zgonu - podsumowano oględziny. Jej przyczyną śmierci, jak później ustalono, był wstrząs w następstwie rozległych oparzeń drugiego, trzeciego i czwartego stopnia. Miała poparzone około 50 procent powierzchni ciała.
Pierwszy trop - po sąsiedzku
Milicjanci przystąpili do przesłuchiwania świadków. Najpierw zeznawała sąsiadka państwa Z. Oznajmiła, że feralnego dnia wstała rano, bo jej córka wychodziła do szkoły, a mąż szedł do pracy przy budowie stodoły. Uwagę przesłuchujących zwracają dalsze zeznania kobiety. Mówi ona bowiem, że jej małżonek wrócił do domu po upływie dwóch godzin, będąc pod wpływem alkoholu.
- Nie wiem co i z kim pił. Nie wiem dlaczego tak wcześnie wrócił - opowiadała milicji. - Mąż poszedł spać wcześnie, około 20:00, gdy na dworze było jeszcze widno. Wszyscy chodzimy spać wcześnie. Z okna naszego mieszkania widoczny jest dom Feliksa Z., lecz nie widziałam, żeby ktoś kręcił się w pobliżu tego domu.
Sąsiadka zeznaje, że rodzina Z. miała groźnego psa, który szczekał na przechodniów, ale 13 maja go nie słyszała. Nie widziała też, by z komina domu wydobywał się dym. Mąż przesłuchiwanej wcześniej sąsiadki od razu przyznaje, że od kilku miesięcy ma konflikt z rodziną Z., bo „posądzono go kradzież 1900 złotych” na szkodę zamordowanej kobiety, za co został skazany przez sąd.
Ale dodaje: - Nigdy nie wygrażałem rodzinie Z., ze zrobię im krzywdę. O to, ze zostałem skazany przez sąd za kradzież pieniędzy, nie mam do nich pretensji.
Milicjanci wypytują sąsiada zamordowanej, gdzie był w dniu zbrodni. Ten opowiada, że był w Makowie Mazowieckim, gdzie za 48 zł kupił dwie butelki wina „Kwiat Jabłoni”. W sklepie miał widzieć też sąsiada Feliksa Z., lecz z nim nie rozmawiał. Po drodze kupił też chleb, kiełbasę i cukierki dla dzieci, złapał autostop, dał kierowcy 10 zł i w domu był około 8:50.
„Przez cały czas byłem w domu, nigdzie ze swojego podwórka nie wychodziłem (…) Po powrocie z Makowa wypiłem 2 butelki wina. Gdy pracowałem w ogródku, nikt z sąsiadów do nas nie przychodził. Przed godziną 19:00 położyłem się spać. Żona pozamykała drzwi, pomyła dzieci, poukładała je do snu” - zeznawał. Twierdził też, że nie wie, co było przyczyną śmierci staruszki i zapewnił, że nie ma z tym nic wspólnego.
Milicja jednak nie odpuszcza rodzinie sąsiadów zamordowanej kobiety. Ma na to wpływ wcześniejszy konflikt, ale również fakt, że zeznania małżonków różnią się w jednej kwestii, i to w sposób znaczący. Kobieta zeznała, że jej małżonek wrócił do domu już wypity, z kolei ten twierdzi, że pił w domu. Śledczy decydują się więc na przeszukanie pomieszczeń sąsiadów, lecz nie znajdują niczego podejrzanego. Świadek składa zeznania ponownie i kiedy milicjanci odczytują mu zeznania jego żony, nie kryje zaskoczenia. Kategorycznie stwierdza, że pił alkohol w domu, w obecności żony i widziała ona, jak pił wino ze szklanki.
- Nie wiem dlaczego złożyła takie zeznania - mówi.
Przełom w śledztwie przyszedł nieoczekiwanie
Zarówno sąsiad, jak i syn oraz wnukowie zamordowanej kobiety przechodzą badania lekarskie w celu wykrycia ewentualnych śladów poparzeń. Ale i tu śledczy trafiają na ślepą uliczkę, bo u żadnego z mężczyzn takich śladów nie ma.
Milicjanci przesłuchują jedną z kobiet, która tuż po zbrodni była w domu, w którym doszło do dramatu. Opisuje: „Marianna miała plecy i nogi popalone, więcej się nie przyglądałam, bo nie mogłam patrzeć. Feliks stał koło okna. Ja powiedziałam do niego "I co to Felek się stało", on odpowiedział, że nie wie, jak to się mogło stać. Nie zwróciłam uwagi czy był pijany, zdawało mi się, że nie, bo stał normalnie. Ale ręce jemu latały”.
Kobieta twierdzi, że Feliks czasami przychodził do pracy, pomagać jej mężowi w młócce. Gdy pracował, robił to solidnie, choć czasami był widywany pod wpływem alkoholu. Złościł się, gdy ktoś pytał go o żonę, która kilka lat wcześniej od niego odeszła. Chwalił swoich synów i mówił, że musi dochować swoją matkę.
- Jak był w moim domu, to często mówił, że musi się spieszyć, bo musi babci coś ugotować jeść. Za pomoc w gospodarstwie dawaliśmy mu ziemniaki, mleko. Nie słyszałam, aby Feliks kłócił się ze swoją matką. Mówił, że jak babcię dochowa, to stąd wyjedzie. Nie mówił gdzie.
Inne kobiety, które były wówczas w domu, tak opisywały zachowania Felka:
- Mówił, że po co Marianna wstawała do kuchni słowami "po cholerę jasną żeś babo wstała". A do swojego syna: "Ja ci wpierdolę, ja cię wyszkolę, że babki nie pilnowałeś". Syn odpowiedział mu wtedy: "to ojciec mógł pilnować, a nie upił się i spał".
- Chodził od okna do okna, zaczął zemścić i wymachując ręką w kierunku leżącej Marianny Z. mówił "nigdyś nie wstawała, a dzisiaj musiałaś wstać".
Noc po tragicznej śmierci swojej matki Feliks spędził u jednego z kolegów. Konflikt sąsiedzki ze wspomnianą kradzieżą w tle był na tyle zaogniony, że Feliks od początku oskarżał o zbrodnię właśnie sąsiada.
- Po przybyciu do mojego domu Felek powiedział nerwowo do mnie, że to nie jego robota tylko tego skurwysyna - opisywał kolega Feliksa. Syn zmarłej miał przejmować się, że nie ma za co pochować matki. - Mruczał pod nosem i nie mógł spać, obgryzał paznokcie i był zdenerwowany. Całą noc nie spał.
Dwa dni po zbrodni ponownie przesłuchiwany jest młodszy syn Feliksa Z. 15-letni chłopak w większości mówi to samo, co podczas pierwszego przesłuchania. Dodaje tylko, że nie był tego dnia w szkole, bo mu się nie chciało iść - mówi, że często tak robi, a „ojciec na to nic nie mówi”.
Wyjaśnia też, skąd wzięły się obrażenia u psa. Twierdzi, że pies pobiegł za nim, a następnie zabrał go na furmankę, gdy jechał ze znajomymi po słomę do Kaszewca. W drodze powrotnej pies miał biec za furmanką i został potrącony przez samochód. - Po potrąceniu pies już nie mógł chodzić, ale żył jeszcze. Zabrałem go na wóz - opisywał.
Psa ostatecznie zabezpieczyli funkcjonariusze MO, został uśpiony i przeprowadzono badanie sekcyjne, które wykazało silny uraz z tyłu, z lewej strony. Śledczy mogli więc uznać za rozwiązaną kwestię zagadki obrażeń u zwierzęcia, będąc pewnym, że nie była to sprawka mordercy.
Prawdziwy przełom w śledztwie nadchodzi jednak wtedy, gdy chłopak mówi, co zobaczył po powrocie do domu. W końcu decyduje się wyznać prawdę. - Gdy przyjechaliśmy do domu, chciałem psa zabrać do domu, ale gdy wchodziliśmy Janusz powiedział, że moja babka leży na podłodze. Wtedy pozostawiłem psa przed domem i weszliśmy do mieszkania. Babka leżała koło kuchni nogami w kierunku paleniska. Gdy wchodziłem do domu z Januszem, odzież na babce nie paliła się i nie tliła. Czuć jeszcze było swąd spalenizny.
Nastolatek twierdzi, że nie podchodził i nie dotykał swojej babci i wyszedł z domu. Poszedł za to po innego mężczyznę, z którym wrócił do rodzinnej posiadłości.
- Zawołałem go i przyszliśmy do naszego domu. Weszliśmy do wewnątrz i obaj zobaczyliśmy, że mój ojciec leży na tapczanie i był przykryty kocami. Widziałem go też, gdy wchodziliśmy pierwszy raz z Januszem - mówi i dodaje coś, co zmienia bieg śledztwa: - W tym miejscu postanowiłem zeznać prawdę. Podczas przesłuchania 14 maja kłamałem, że jako pierwszy z rodziny znalazłem babkę, a ojca spotkałem, gdy dopiero szedł do domu. Pozostałe okoliczności są prawdziwe.
Chłopak twierdzi, że jego ojciec Feliks Z. leżał na łóżku. - Ściągnąłem koc z ojca i ojciec wstał. Zaraz zapytał mnie, dlaczego ja nie byłem w domu i „babka się spaliła”. Wtedy zobaczyłem, że babka ma na sobie popaloną odzież. Była ubrana tak, jak ją zobaczyłem, gdy wychodziłem z domu. Co było przyczyną śmierci babki oraz na skutek czego zapaliła się na niej odzież, nie wiem. W naszym domu nie było żadnych materiałów łatwopalnych.
Denatka Marianna Z. otrzymywała rentę po mężu. Jej wnuk zeznał, że dała mu pieniądze, by kupił sobie ciuchy. A jak wyglądały relacje rodzinne państwa Z.? „Nigdy nie kłóciłem się z babką, tak samo mój brat. Ojciec, nieraz gdy był pijany, a pije alkohol, niejednokrotnie krzyczał i przeklinał na babkę. Ostatni raz kłócił się z babką około miesiąca temu. Zawsze babka krzyczała, że ojciec pije alkohol. Moja matka nie żyje z ojcem od 9 lat. Cały czas wychowywała mnie babka, z matką nie utrzymuję kontaktów” - wnuk ofiary.
Nagła zmiana frontu. "Chciałbym sprostować"
Godzinę po przesłuchaniu małoletniego, śledczy ponownie przesłuchują jego ojca Feliksa, ponownie w charakterze świadka. Ten nie wie, że jego syn złamał się i powiedział, że ojciec był w domu, gdy odnaleziono martwą Mariannę. A skoro nie wie, to opowiada milicjantom kolejny raz tę samą wersję. Ale w końcu i on zaczyna pękać. „Chciałbym sprostować” - przerywa.
- Wróciłem do domu około godz. 18:00 - nagle Feliks zmienia wersję wydarzeń. - W domu nie było nikogo oprócz matki. Stała przy kredensie, popchnąłem ją ręką, przewróciła się, a ja poszedłem spać. Nie pamiętam, jaki był powód tego, że ją popchnąłem, nie słyszałem, aby coś do mnie mówiła.
„Widziałem, jak wchodziłem, że w kuchni tli się ogień” - usiłował przekonywać Feliks, choć śledczy już na samym początku podczas oględzin stwierdzili, że żadnych śladów w palenisku nie ma. Mimo, że w tej wersji znów coś się nie zgadzało, śledczy dają mówić świadkowi dalej: ten zeznaje, że po popchnięciu jego matka „poleciała na tyłek” i siedziała blisko kuchni, a on położył się spać i nie zauważył żadnego ognia.
- Przypomniałem sobie, że jak wszedłem, to krzyczała na mnie mówiąc: „ty łobuzie, poszedłeś na cały dzień i siedziałeś długo”. Coś jeszcze mamrotała. Nic więcej nie pamiętam. W momencie gdy zasypiałem, to siedziała blisko kuchni, w odległości ok. 20 cm od drzwiczek i coś mamrotała, nie rozumiałem jej słów i nie wiem co mówiła. Gdy spałem, obudził mnie syn, mówiąc, że babka leży i na babce tlą się łachy. Po tym poszedłem na milicję zameldować, jak poprzednio zeznałem - powiedział.
„Swojemu synowi kazałem zeznać, że ja przyszedłem po nim, żeby ludzie nie wiedzieli o której ja przyszedłem” - stwierdził na koniec.
Śledczy zaczęli przyglądać się Feliksowi. Dzień przed zbrodnią 40-latek pracował na budowie obory w tym samym miejscu, co dzień później jego starszy syn. 12 maja 1980 roku Feliks zastępował syna.
Kierownik całych prac zeznał: - Wypłaciłem jemu sumę 150 zł, a ma jeszcze u mnie do pobrania 150 zł, nie wypłaciłem całej należności, bo nie chciał. Powiedział, że weźmie kiedy indziej. Powiedział, że chce przy mnie trochę porobić przez parę dni, powiedział również, że przyjdzie we wtorek do pracy, jednak we wtorek się nie stawił. Wiem, że Feliks Z. często nadużywał alkoholu i przeważnie, jak go widziałem, to był pod działaniem alkoholu. Jego syn w pracy nie pije, a jak sobie popije to w niedzielę.
Opowiedział również, jak wyglądała praca w dniu zbrodni. Twierdzi, że Feliks Z. przyjechał rowerem na budowę, na której pracował jego syn, około godziny 17:30 - wraz z kolegą. Mieli ze sobą dwie butelki wina i ogórki. Gospodyni zawołała na podwieczorek, ale Z. i jego kompan nie chcieli jeść. Feliks szybko zwinął się do domu, wyjeżdżając rowerem. To kolejne zeznania, które potwierdzają, ze mógł być w domu dużo wcześniej, niż pierwotnie zeznał.
Po zakończonej robocie na budowie pracownicy udali się do głównego kierownika prac, by oglądać mecz w telewizji. Byli w domu oddalonym około 400 metrów od posesji rodziny Z. Nagle wpadł młodszy z braci Z., informując starszego, że „babka jest spalona”.
Budowlaniec: - W tym momencie wszyscy domownicy łącznie z moimi dziećmi i żoną poszliśmy do rodziny Z. Jak wszedłem do domu, zobaczyłem, że Marianna leżała na łóżku. Nie widziałem jej, bo była przykryta jakąś narzutą. Kredens, który stał przy kuchni jest opalony od dołu, było widać smugi dymu na nim. Widziałem, że na podłodze blisko kuchni leżały jakieś skrawki nadpalonej substancji, nie wiem co to było (…) Było czuć swąd spalenizny. W mieszkaniu byłem ok. 10 minut i poszedłem do domu, moja żona i dzieci jeszcze zostały. W tym dniu więcej do Z. nie chodziłem.
Do tej pory mówił inaczej. Ale się złamał
Śledczy dochodzą do przerażających wniosków - podejrzewają, że sprawcą zabójstwa 82-latki jest jej syn. Wnuk zamordowanej wyznał przecież w końcu, że ojciec był w domu razem ze zwłokami babki. W dodatku lawirować zaczął sam Feliks, zmieniając zeznania i twierdząc, że popchnął kobietę i poszedł spać, a gdy się obudził, to była już spalona. 16 maja 1980 roku, trzy dni po morderstwie, milicja zatrzymuje Feliksa Z. i przeprowadza jego przesłuchanie. Ale już w charakterze podejrzanego.
To co słyszy asesor z przasnyskiej prokuratury wraz z podporucznikiem milicji w Ostrołęce, mrozi krew w żyłach. Feliks twierdzi, że z budowy wyszedł około 18:00 i wrócił do domu.
- Kiedy wszedłem do mieszkania, zobaczyłem moją matkę, jak siedziała ukucnięta obok kuchni. Jak mnie zobaczyła, zaczęła mówić do mnie „ty pijaku” i że ciągle przychodzę do domu pijany. Ja się wtedy zdenerwowałem i popchnąłem ją chyba prawą ręką, ona się przewróciła na lewy bok, nogi miała przy kuchni, coś mamrotała. Wtedy się jeszcze bardziej na nią zdenerwowałem i pomyślałem sobie wtedy, że jak ją trochę popryskam denaturatem i podpalę, to się przestraszy i nie będzie na mnie więcej gderała - opowiadał z zimną krwią.
Dalej mówi, że poszedł do sieni i sięgnął po butelkę denaturatu.
- W momencie, kiedy się zdenerwowałem i powziąłem zamiar postraszenia matki, wziąłem butelkę do ręki, była ona zakryta kapslem metalowym na gwint, wylałem na leżącą matkę całą zawartość butelki. Była tego „mniejsza połowa” - zeznawał. - Lałem denaturat zaczynając od nóg, na klatkę piersiową, do góry. Matka była wtedy jeszcze przytomna, coś mamrotała, ale niewyraźnie, tak, że nie rozumiałem o co jej chodziło. W prawej kieszeni spodni miałem zapałki, nie palę papierosów, ale lubię mieć przy sobie zapałki.
Śledczy słuchają, a Feliks Z. opowiada, w jaki sposób pozbawił życia swoją matkę. „Zapaliłem jedną zapałkę i dotknąłem ją do prawego boku. Pokazał się wtedy ogienek, stopniowo posuwał się do twarzy. Zapałki schowałem do kieszeni, a butelkę odstawiłem z powrotem do sieni. Postałem jeszcze jakiś czas nad matką, aż się ogień przestał palić (…) Jak babcia się paliła, to trochę się ręką ogarniała i nie krzyczała”.
Podejrzany twierdzi, że po tym, jak matka się spaliła, po prostu położył się spać. Gdy obudził go syn, poszedł dzwonić po milicję i pogotowie. Wychodząc z domu, wziął pustą butelkę po denaturacie, którą wyrzucił później w żyto. - Nie chciałem, żeby ktoś wiedział, że to ja matkę podpaliłem.
„Do tej pory mówiłem inaczej o całym zdarzeniu, a teraz powiedziałem naprawdę, jak to było żeby dostać nieduży wyrok” - kończy swoją szokującą opowieść.
X5
Funkcjonariusze mają już podejrzanego. Milicjant w dniu zatrzymania pisze o nim notatkę urzędową. Z wywiadu wynika, że jest on konwojentem. Nie był karany, ale ma raczej negatywną opinię, wszystko dlatego, że nadużywa alkoholu. Żona odeszła od niego i zamieszkała z córką w mieście, zostawiła pod jego opieką dwóch synów.
17 maja, cztery dni po zbrodni, prokurator z Przasnysza wszczyna śledztwo w sprawie zabójstwa Marianny Z. i powierza je do prowadzenia Milicji Obywatelskiej w Ostrołęce. Tego samego dnia Feliksowi Z. stawiany jest zarzut zabójstwa matki i ponownie jest on przesłuchiwany.
- Przyznaję się - mówi na samym początku. I opowiada historię swojego życia.
Uczęszczał do szkoły, gdzie ukończył sześć klas. Siódmą klasę skończył wieczorowo. - Nauka nie szła mi najgorzej, byłem uczniem średnim - mówi. - Tylko jedną klasę powtarzałem, czwartą.
Jego ojciec, który zmarł cztery lata wcześniej, pracował jako ładowacz; matka chodziła do gospodarzy i pracowała na roli. Miał dwójkę rodzeństwa, z czego siostra już nie żyła. Dom, w którym doszło do tragedii, był jego rodzinną posiadłością.
Podejrzanego życie nie rozpieszczało. Także wtedy, gdy założył swoją rodzinę. Ożenił się i urodziła mu się trójka dzieci, ale żona odeszła od niego, zabierając ze sobą córkę. Kiedy Feliksowi rozpadło się małżeństwo, zaczął sięgać po alkohol.
- Wie pan, że winisko jest tanie, to się różnie piło, i 4 razy w tygodniu i 2 razy w tygodniu…
„Jak piłem, to zawsze z kimś. Jeżeli było nas dwóch, to dwie butelki wina. Kategorycznie zaprzeczam, abym kiedykolwiek pił denaturat. Piłem tylko wódkę i wino, częściej wino, a rzadziej wódkę. Wino mi lepiej służyło” - stwierdza podczas przesłuchania.
Była też matka, która od jakiegoś czasu miała problem z chodzeniem, najczęściej leżała w łóżku. Kiedy już wstawała, to szła po domu przy pomocy laski, ewentualnie chwytała się ściany lub łóżka. Przeszkadzało jej jednak, gdy syn wracał do domu pijany.
- W każdym przypadku przychodzenia przeze mnie w stanie nietrzeźwym, matka zwracała mi uwagę i zemściła na mnie. Mówiła, że mi w głowie tylko wódka siedzi, przeklinała mnie, wyzywała. Zwracała również uwagę tym osobom, które do mnie przychodziły, mówiąc: „to znowu przychodzą drudzy pijacy” - opowiadał Feliks. - Mnie takie postępowanie matki bardzo denerwowało, ponieważ bez względu na to czy przyszli do mnie koledzy na rozmowę, czy też na załatwienie jakichś spraw, matka podejrzewała ich że przychodzą na wódkę i zwracała im uwagę. Mi z tego powodu było przykro. Matka moja tym swoim gderaniem tak mnie zdenerwowała, że postanowiłem spowodować jej zgon.
„13 maja korzystałem z urlopu. Ja będę mówił prawdę, jak było, nie będę nic ukrywał na co tutaj kręcić” - kontynuuje. I zeznaje, że gdy wróciło do domu, matka miała robić mu wyrzuty, że jest pijany.
Feliks Z.: - Zdenerwowałem się tymi wypowiedziami, ponieważ miały one miejsce zawsze wtedy, kiedy przychodziłem do domu po spożyciu alkoholu. Były i takie przypadki, że przychodziłem do domu będąc w stanie trzeźwym, a matka moja również robiła mi wymówki, wmawiając we mnie, że piłem.
Dalej Z. opowiada, w jaki sposób pchnął matkę, a kiedy leżała na podłodze i coś mówiła, to postanowił oblać jej ciało denaturatem i podpalić, aby w ten sposób ją zabić. - Obecnie żałuję swojego czynu - twierdzi. Prokurator kończy przesłuchanie i stosuje wobec podejrzanego tymczasowy areszt. Podejrzany trafia za kraty do Ostrołęki.
"Coś uderzyło mi do głowy. Zawsze wrzeszczała, gdy wracałem"
Śledczy postanawiają przebadać psychiatrycznie Feliksa Z., by mieć pewność, że był poczytalny podczas zbrodni. Podczas badania nawiązuje dość dobry, ale „powierzchowny” kontakt słowny, na wiele pytań odpowiada „nie wiem”. - Poziom intelektualny badanego jest poniżej normy - stwierdzają dwaj lekarze z Ostrołęki. Podaje, że sam „pokropił” matkę i wyjaśnia, że wcześniej pił wino. - Coś uderzyło mi do głowy. Zawsze wrzeszczała, gdy wracałem.
Medycy ze względu na wątpliwości co do stanu psychicznego badanego i trudność oceny w warunkach jednorazowego badania oraz powagę czynu, o który Feliks jest podejrzany, wnioskują o umieszczenie go na obserwacji sądowo-psychiatrycznej w szpitalu w Gostyninie.
21 maja 1980 roku na miejscu zbrodni się wizja lokalna, która jest rejestrowana na taśmie filmowej i magnetofonowej. Podejrzany Feliks Z. na samym początku bierze rower i pokazuje moment dojazdu do domu oraz opiera jednoślad o ścianę w tym samym miejscu, w którym zrobił to w dzień zbrodni. Opowiada, jak wszedł do domu i popchnął matkę. "Podejrzany pokazał, jak ona została pchnięta, jak poleciała i jak upadła układając odpowiednio manekina" - zapisano w protokole z wizji.
Dalej opisuje, jak oblał matkę denaturatem, a następnie podpalił, po czym położył się spać. "Pokazuje, gdzie przyłożył ogień na ciele. Po tym momencie podejrzany kładzie się na stojący po prawej stroni drzwi tapczan i przykrywa leżącym się tam kocem".
- Skąd podejrzany wziął zapałki? Od razu podejrzany zasnął? - wypytuje prokurator. - Usnąłem od razu. A zapałki wziąłem z kredensu z rogu - odpowiada Feliks.
"Czy po tym, jak się Marianna przewróciła to była przytomna?" - kolejne pytanie prokuratura, na które podejrzany odpowiada: - Coś mamrotała, nie rozumiałem jej słów.
- Dlaczego podejrzany poszedł po denturat?
- Bo mnie mocno zgniewała.
- I co podejrzany chciał zrobić?
- Przyszedłem i chciałem dokonać śmierć. Zgonu.
- I dlatego podejrzany oblał denaturatem?
- Tak, tak.
- Czy jak została przez podejrzanego podpalona, to mówiła coś, czy już nie mówiła? Broniła się w jakiś sposób przed ogniem?
- Troszeczkę się kręciła przy piecu.
- Proszę powiedzieć, jak długo stał podejrzany przy Mariannie po podpaleniu zapałką halki?
- Trzy minuty, góra, więcej nie było.
- Widział podejrzany jak ogień się rozprzestrzenił?
- Tak, taki mały ogienek po ubraniu szedł.
- Jakiego koloru był ten ogień?
- Niebieskiego.
Milicjanci przesłuchują kolejnych mieszkańców wsi. Jeden z nich twierdzi, że od czasu, gdy od Feliksa odeszła żona, zaczął on więcej pić. Innemu z sąsiadów miał powiedzieć, że żona odeszła od niego, bo „babcia jej przygadywała, że za często pierze i jest z tego powodu nieoszczędna”.
6 czerwca 1980 roku Feliks Z. jest doprowadzony z aresztu i składa kolejne zeznania jako podejrzany. Nic nowego nie wnosi. Opowiada jedynie kolejną rodzinną historię, nie mającą żadnego związku ze sprawą. W śledztwie zeznaje również szef Feliksa Z. Mówi, że dzień przed zbrodnią przyszedł on po wypłatę i było to około 20.00. Pytany, dlaczego tak późno, miał powiedzieć, że „pracował u prywatnego”. Na stałe Feliks pracował od pięciu lat jako konwojent. Wywiązywał się ze swoich obowiązków, choć raz dostał naganę, bo nie zameldował o fakcie rozbicia samochodu przez kierowcę.
Szef podejrzanego: - Ja nie złapałem go na piciu alkoholu. Rozmawiałem na temat jego stosunków rodzinnych i on wtedy opowiedział, że żona go porzuciła, nie mówił dlaczego, bo uważał, że i ja jemu nie pomogę, ani nikt inny mu nie pomoże. Mówił, że ma starszą babcię i ją dochowuje. Nie mówił, że ma zamiar pozbawienia jej życia. 15 maja jak przyszedł do mnie do biura, to na moje pytanie co się stało, odpowiedział, że jak przyszedł z pracy to babcia leżała spalona i on zameldował na milicję. Dzwonił jeszcze do Szelkowa, by zapytać się, gdzie są zwłoki babci.
W lipcu 1980 roku tymczasowo aresztowany Feliks Z. trafia do szpitala psychiatrycznego w Gostyninie na obserwację, spędza tam kilka miesięcy. Tam też opowiada o swoim małżeństwie. Twierdzi, że przez trzy lata po ślubie układało mu się nawet dobrze, a później zaczęły się spory. W końcu kobieta odeszła od niego definitywnie, ale on nie szukał nowej miłości.
- Mnie nawet w głowie to nie było, żeby tak jak inni zaraz drugą łapać. Nie miałem żadnej kobiety, aż dziwili się we wsi, że taki jestem twardy.
W Gostyninie Feliks zmienia swoją postawę. Twierdzi, że w dniu zbrodni wrócił do domu, położył się spać, a gdy obudził go syn, to jego matka była już spalona. Mówi, że po tym, jak syn wrócił do domu, to kazał mu powiedzieć, żeby zeznał, że wrócił wcześniej niż ojciec. - Myślałem, co ludzie powiedzą, że jak przyszedłem, to nie zauważyłem, że babcia leży - twierdził, że tylko dlatego został zatrzymany.
Jeszcze w lipcu 1980 r. Feliks pisze list do swoich synów. Pisze w nim, że całe dnie boli go głowa, a w areszcie nie spał, bo myślał „za co siedzi”. - Co mi się zrobiło, że ja na siebie winę wziąłem. Dostałem szoku na głowie.
W liście zarzeka się, że nie zabił matki i może jechać do Częstochowy i przysiąc to przed obrazem Matki Boskiej. Dalej pisze, że podpisywał wszystko, co mu kazali milicjanci, a "łobuzowi udało się to zrobić”, bo „wyczuł , że nas nie ma". - Ja odsiedzę, a on morderca. Pan Bóg go mocno ukarze (...) Dlaczego oni łobuza na badania nie brali, tylko mnie. Ja nie wiem, co się ze mną zrobiło na tym podwórku. Tyle milicji, tyle samochodów...
- Dlaczego się pan przyznał do zarzutu? - pytali go lekarze z gostynińskiego szpitala, a Feliks twierdził: - Takiego szoku doznałem, że sam nie wiedziałem, co mówię. Jakby mi powiedzieli, że całą wieś sprzedałem albo spaliłem, to bym się przyznał.
Feliks: - Ja tego nie zrobiłem babce. Ja nie wiem, co mi się w głowę zrobiło, że ja tak mówiłem. Na milicji tylko powiedzieli, żebym się przyznał, to mnie nic nie będzie i ja się przyznałem. Ja bym im podpisywał wszystko, co mnie dawali. Jakiś lęk we mnie przechodził, czy w głowie mnie się coś zrobiło.
Na pytanie, kto w takim razie dokonał zbrodni, Feliks oskarżał sąsiada. Uważał, że jest niewinnie podejrzany, a sąsiad zrobił to po to, by zemścić się na babce za oskarżenia o kradzież pieniędzy przed kilkoma miesiącami. We wnioskach z opinii lekarze ze szpitala psychiatrycznego w Gostyninie uznali, że tempore criminis Feliks Z. znajdował się w stanie zwykłego upicia alkoholowego, ale z zeznań złożonych w śledztwie wynika, że zapamiętał przebieg zajścia. Nie znaleźli powodów, by stwierdzić, że był niepoczytalny, a więc mógł stanąć przed sądem.
Proces. "To dla mnie przykra sprawa"
12 listopada 1980 roku prokurator z Przasnysza kieruje do Sądu Wojewódzkiego w Ostrołęce akt oskarżenia. Proces rusza dość szybko, bo już 4 grudnia 1980 roku Feliks Z. jest po raz pierwszy doprowadzony do sądu na rozprawę. I choć w liście do synów oraz podczas obserwacji w szpitalu zarzekał się, że nie dokonał zabójstwa matki, to w sądzie potwierdza, że zrozumiał treść aktu oskarżenia i przyznaje się do winy. Popiera wyjaśnienia, które złożył wcześniej i nie chce nic nowego wyjaśniać.
- Dlaczego oskarżony odmawia wyjaśnień? - pyta prokurator, na co oskarżony Feliks Z. odpowiada: - To dla mnie przykra sprawa.
Sąd postanawia odczytać zeznania Feliksa. - Słyszałem odczytane przez sąd wyjaśnienia, takie zeznania składałem - mówi oskarżony. - Obecnie żałuję tego, co zrobiłem. Uważam, że zrobiła to wódka. Gdybym był trzeźwy, to bym tego nie zrobił. Nie potwierdzam wyjaśnień w tej części, że moją intencją było pozbawienie życia matki. Wtedy tak powiedziałem, choć się bałem, chociaż nikt na mnie nie krzyczał - dodaje. Twierdzi, ze podczas wizji lokalnej na pytanie prokuratura, co chciał zrobić, podlewając denaturatem matkę, odpowiedział, że chciał dokonać jej zgonu, ale zmienił zdanie: - Powiedziałem tak wtedy, gdyż się bałem, chociaż nikt mnie nie bił.
Na pytanie sądu, dlaczego tak postąpił, syn zamordowanej oświadcza, że gdyby był trzeźwy, to by tego nie zrobił. - Nie mogę sobie przypomnieć, co chciałem osiągnąć przez polanie matki denaturatem - przyznaje ze smutkiem.
Na pytanie sądu, co stanie się człowiekowi, gdy obleje się go denaturatem i podpali, Feliks przyznaje, że „stanie się śmierć i musi być to bolesne”. - A co oskarżony chciał zrobić matce? - kolejne pytanie, po którym oskarżony musi się zastanowić nad odpowiedzią.
- Wtedy mi przyszło tak do głowy. Gdybym był trzeźwy, to bym tak nie postąpił. Podczas tego zajścia synów w domu nie było. Matka była sama. Przed tym zajściem ja matką się opiekowałem. W ostatnim czasie matka mało chodziła, wtedy gotowałem ja. Pod koniec jak matka zeszła z łóżka celem załatwienia swoich potrzeb, to trzeba było jej pomóc wejść. Kiedy mnie nie było, matce pomagał syn - wyjaśnia Feliks.
„Zawsze rano wstawałem do pracy i musiałem gotować, stąd było mi ciężko, ale uważałem, że póki matka żyje, to muszę się nią opiekować. Matkę chcieli zabrać z opieki społecznej i umieścić pod Przasnyszem, ale ja się nie zgodziłem. Powiedziałem, że dochowałem ojca, to dochowam i matkę” - dodaje.
Nie ukrywa też, że alkohol był obecny w jego życiu. „Alkohol piłem gdzieś trzy razy w tygodniu po robocie, głównie było to wino. Na wino składaliśmy się z kolegami, gdyż było niedrogie. Z żoną nie żyję od 11 lat, mieszka ona z córką, ja nie płacę alimentów, każdy z nas sam utrzymuje dzieci. Alkohol piję od tego czasu, gdy się ożeniłem, miałem wtedy 21 lat”.
Ale alkoholowe wyskoki denerwowały matkę Feliksa, co koniec końców zaważyło na jej tragicznym losie. - Gderanie matki mnie denerwowało. Myśl podpalenia matki nastąpiła u mnie wtedy, gdy wróciłem pijany, a matka gderała. Ja swoją matkę kochałem, matka moja nie chciała iść do domu starców. Żałuję tego, co zrobiłem, jest mi szkoda. Uważam, że zrobiła to wódka - stwierdził.
Sąd pytał też, jaki był stosunek oskarżonego do matki. - Ja matkę dobrze traktowałem. Denerwowałem się jedynie wtedy, gdy na mnie krzyczała - odpowiedział.
Na rozprawie zeznawali świadkowie. Jeden z nich mówi, że słyszał jak Marianna „robiła wymówki” synowi ze względu na picie przez niego alkoholu. Zeznająca później kobieta twierdzi z kolei, że ofiara zbrodni nie skarżyła się na syna. Natomiast inny ze świadków oznajmia: - Uważam, że stosunek Feliksa do matki był właściwy, gdyż nieraz bywałem u niego. Matka często zwracała mu uwagę, żeby nie pił, a nieraz mówiła „że i ja bym wypiła”. Felek matce nic nie pyskował. O jego złym zachowaniu w stosunku do matki nic nie wiem.
Wyrok w jeden dzień
Choć dziś trudno sobie to wyobrazić, proces o zabójstwo trwał jeden dzień. Tego samego dnia, co rozpoczęto przewód sądowy, zapadają mowy końcowe. Oskarżyciel wnosi o wymierzenie Feliksowi Z. kary 25 lat więzienia i 10 lat pozbawienia praw publicznych. Obrońca i oskarżony proszą o najniższy wymiar kary. Po krótkiej naradzie Sąd Wojewódzki w Ostrołęce, którego przewodniczącym był sędzia Gromadzki, wymierza oskarżonemu dokładnie taką karę, o jaką wnosił oskarżyciel publiczny. 25 lat więzienia, 10 lat pozbawienia praw publicznych.
Wyrok jest nieprawomocny, więc 5 grudnia, dzień po jego wydaniu obrońca Feliksa Z. składa zapowiedź rewizji, prosząc o sporządzenie uzasadnienia na piśmie. Sąd, uzasadniając wyrok, powołał się m.in. na zeznania świadków, jakie zabrano tuż po zbrodni. Uznał, że dowody te zasługują na pełną wiarygodność i stan faktyczny nie budzi wątpliwości.
Ostatecznie ustalono, że oskarżony w noc poprzedzającą zbrodnię spał u znajomych w Makowie Mazowieckim, lecz - jak stwierdził sąd - jest to okoliczność mało istotna. Ważniejszy był fakt, że w okolicy domu Feliksa znaleziono butelkę po denaturacie, którą wyrzucił, gdy jechał zawiadomić milicję o śmierci matki. "Wina oskarżonego ma postać zamiaru bezpośredniego" - pisał sędzia Gromadzki i pozostali członkowie składu orzekającego. Wskazał, że choć na rozprawie Feliks Z. odwołał słowa o tym, że chciał spowodować śmierć matki, to odwołanie to "pozbawione jest wiarygodności".
- Oskarżony nie potrafił wyjaśnić tej sprzeczności. O świadomości zaś i związanym z nią zamiarze świadczy jego wypowiedź o skutkach podpalenia człowieka. Skutki działania takiego, jak oskarżonego, winny być dla każdego człowieka oczywiste. Matka oskarżonego była osobą niedołężną i nie była sama w stanie w jakikolwiek sposób bronić się, o czym przecież oskarżony doskonale wiedział. Dlatego też należy przyjąć, iż oskarżony działał z zamiarem bezpośrednim.
Okolicznością obciążającą był okrutny sposób działania Feliksa oraz jego zachowanie po tragedii "pozbawione cech żalu". Na niekorzyść sprawcy zakwalifikowano też działanie pod wpływem alkoholu i to, że alkohol miał decydujący wpływ na dokonanie zbrodni.
Sąd stwierdził, że gdy Marianna potępiała i ganiła swojego syna za picie alkoholu, to ten nie wdawał się w spory, ale w jego psychice narastał gniew wobec najbliższej dla niego osoby. Feralnego dnia, to właśnie alkohol miał odblokować mechanizm samokontroli, a u Feliksa nastąpił wybuch, po czy zabił matkę w okrutny sposób, paląc ją żywcem.
- Jest to niewątpliwie przykład winy umyślnej. Zamiar swój oskarżony podjął nagle, pod wpływem zaistniałej sytuacji, nie planował wcześniej tego czynu - uznał sąd, twierdząc jednocześnie, że do 13 maja 1980 roku Feliks właściwie dbał o swoją matkę.
Dokładnie miesiąc późnie adwokat składa rewizję (wówczas była rewizja do Sądu Najwyższego, dziś apelacja do sądu wyższej instancji - przyp. red.), wnosząc o zmianę kary poprzez jej złagodzenie do 15 lat więzienia. Twierdzi, że nie można zgodzić się z przyjęciem winy z zamiarem bezpośrednim i kara ćwierć wieku więzienia jest zbyt surowa.
W rewizji adwokat pisze, że zbrodnia zrodziła się nagle, pod wpływem chwili. - Mamy do czynienia z człowiekiem będącym nałogowym alkoholikiem, dla którego alkohol jest wszystkim i każde przeciwdziałanie jego pijaństwu może wywołać nieobliczalne zachowanie, tak jak się stało.
Mecenas pisał do Sądu Najwyższego, że Feliks Z. przyznał się do winy, podał przebieg zbrodni i "nie oszczędzał siebie", a z jego zachowania można wywnioskować , że silnie przeżywa śmierć matki, obwiniając wyłącznie siebie. To właśnie żal i skrucha, silne przeżycie oraz wyrządzona krzywda, zdaniem adwokata, miały skutkować łagodniejszym potraktowaniem. Sąd Najwyższy wyrokiem z 23 marca 1981 r. utrzymał jednak w mocy wyrok z Ostrołęki, uznając jednocześnie, że sposób działania sprawcy - polanie niedołężnej staruszki denaturatem i podpalenie - wskazuje na to, że działał z zamiarem bezpośrednim zabicia.
Sąd Najwyższy uznał, że nie ma możliwości, by Feliks Z. nie wiedział, co się stanie, gdy podpali drugiego człowieka.
- Okrutny sposób działania oskarżonego, jego zachowanie po dokonaniu przestępstwa (widząc palącą się swoją ofiarę położył się na łóżku i zasnął), nadużywanie oraz działanie pod wpływem alkoholu, to okoliczności wskazujące nie tylko na duże nasilenie jego złej woli, ale również na bardzo znaczny stopień demoralizacji, a nadto uzasadniające wymierzenie mu wyżej wymienionej kary - nie mieli wątpliwości sędziowie Kotowski, Fornalik i Gaj z Sądu Najwyższego.
Po prawomocnym orzeczeniu Feliks trafił do więzienia do Barczewa. Nie mógł jednak pogodzić się ze swoim losem i wielokrotnie zasypywał organy administracji państwowej długimi i chaotycznymi listami. Tym razem twierdził, że nie jest sprawcą zbrodni, a przyznał się, bo tak kazali mu milicjanci żeby uniknąć kary głównej, czyli śmierci. - I tak dostałem karę śmierci, bo 25 lat więzienia jest gorsze jak kara śmierci - pisał.
Feliks pisał kolejne listy do sądu. Prosił o umorzenie kosztów sądowych, twierdząc, że ma problemy z ręką i jest w stanie zarobić tylko „na wypiskę” w więzieniu. Skierował też list do Rady Państwa. W liście Feliks oznajmia, że w dniu, gdy zginęła jego matka, wrócił do domu wypity i nie zauważył staruszki, która „leżała przy kuchni popalona”. Ponownie twierdzi, że wziął na siebie winę, by uniknąć kary śmierci, a za całą sytuację oskarża sąsiada.
- Panie przewodniczący, gdybym to ja zrobił, to bym nie zakładał jednej rewizji i drugiej. Do prokuratury generalnej bym nie pisał. Zrobiłem taką zbrodnię, muszę karę odsiedzieć albo sam bym sobie wyrok wydał, by mnie Sąd Wojewódzki w Ostrołęce nie sądził.
To pismo sąd kwalifikuje jako wniosek skazanego w przedmiocie ułaskawienia. 5 marca 1982 r. Sąd Wojewódzki w Ostrołęce postanawia pozostawić prośbę bez dalszego biegu, uznając iż brak jest szczególnych okoliczności umożliwiających prawo łaski.
Na przełomie 1983 i 1984 roku Feliks jest przewieziony z więzienia w Barczewie do Rawicza. Od lutego 1984 r. już nie pracuje ze względu na zły stan zdrowia. Nie przeszkadza mu jednak to w pisaniu kolejnych pism do sądu, wszystkich o podobnej treści, jakby chciał wpłynąć na wznowienie prawomocnie zakończonego postępowania. Z każdym kolejnym listem jest coraz bardziej sfrustrowany. - Pootwarzajcie okna, aby trochę sprawiedliwości wpadło do sądu - pisze z przekąsem w jednym z listów.
Tego typu przesyłki mieszają się z prośbami o umorzenie kosztów sądowych. W końcu, w sierpniu 1984 r. prezes Sądu Wojewódzkiego w Ostrołęce wydała zarządzenie o umorzeniu kosztów sądowych w wysokości 23 474 zł.
W 1987 r. Feliks Z. siedzi już w więzieniu we Wrocławiu, ale wciąż kieruje listy do ostrołęckiego sądu. Domaga się zwolnienia z zakładu karnego, „a nie żadnych łasków”. Ma żal do prokuratora i twierdzi, że siedzi niewinnie. Kolejne korespondencje nadchodzą w 1988 r. z Barczewa i w 1991 r. z Iławy. Feliks żąda podania przez sąd godziny zgonu swojej matki i dostaje nawet odpowiedź - przewodnicząca wydziału karnego w piśmie uświadamia skazanego, że w aktach jest podana tylko data zgonu, a ustalenie dokładnego czasu jest często niemożliwe i zwykle się tego nie ustala.
Cała historia kończy się 18 grudnia 1992 roku. Sędzia Zbigniew Michalski z Sądu Wojewódzkiego w Warszawie właśnie tego dnia zarządza warunkowe przedterminowe zwolnienie Feliksa Z. Choć miał siedzieć do 2005 roku, wyszedł po połowie z nakazem podjęcia pracy zarobkowej i zakazem nadużywania alkoholu.
- Skazany odbył połowę kary pozbawienia wolności. Z opinii zakładu karnego wynika, że proces resocjalizacji skazanego przebiega prawidłowo. Feliks Z. przestrzega reguł. Z nałożonych obowiązków wywiązuje się w stopniu zadowalającym. Prezentuje krytyczną postawę wobec popełnionego czynu. Korzysta z widzeń i przepustek poza terenem ZK, powraca w terminie i bez zastrzeżeń. Można powiedzieć, że cele kary zostały osiągnięte i skazany po wyjściu na wolność będzie przestrzegał porządku prawnego i nie powróci na drogę przestępstwa.
W ten sposób Feliks Z. po 4599 dniach za kratami, odzyskał wolność. Okazał się człowiekiem o dwóch twarzach. Większość morderców albo przyznawała się do winy i żyła z tym piętnem, albo konsekwentnie zaprzeczała. On żył w dwóch rzeczywistościach jednocześnie. W sali sądowej, przed prokuratorami, w obecności milicjantów - przyznawał się. Opisywał zbrodnię ze szczegółami, które mógł znać tylko sprawca. Gdzie stała butelka z denaturatem, jak wyglądała matka w płomieniach. Ale w samotności celi, w listach do rodziny, w pismach do sądu - był niewinny. To sąsiad, to spisek.
Warto pamiętać, że były to czasy szczególnie trudne dla Polski. Rzeczywistość PRL-u niosła ze sobą liczne wyzwania. Atmosfera tamtych lat, naznaczona niepewnością jutra, problemami ekonomicznymi i społeczną presją, bez wątpienia wpływała na psychikę mieszkańców. Choć oczywiście nie może to usprawiedliwiać najcięższych zbrodni, nie sposób zignorować kontekstu epoki. Dramatyczne wydarzenia, z jakimi mieliśmy do czynienia, były często wypadkową nie tylko indywidualnych wyborów sprawców, ale także szerszych problemów. Historia ta przypomina nam, jak ważne jest budowanie społeczeństwa opartego na sprawiedliwości i wzajemnym zrozumieniu - by podobne tragedie nigdy więcej się nie powtórzyły.